środa, 24 sierpnia 2011

Psie przedszkole...a raczej pieskie...

Od początku decyzja o zakupie pieska była bardzo przemyślana. Rozejrzałam się od razu gdzie w pobliżu będziemy mogli zapisać się do przedszkola...Chciałam rozpocząć szkolenia jak najszybciej. Jest to mój pierwszy piesek i odczuwam ogromną potrzebę dowiedzenia się jak prawidłowo powinnam go wychowywać. Już w lipcu chciałam rozpocząć zajęcia. Miła Pani w przedszkolu powiedziała, że już pierwsze zajęcia się odbyły a one są najważniejsze a poza tym mają same duże psy...w sierpniu będzie jakiś west...
Trochę było mi szkoda tego czasu, bo trzy tygodnie to sporo ale ja się nie znam i skoro trener mówi, że lepiej poczekać...zaufałam.

Korzystając z informacji zawartych na stronie internetowej, wybraliśmy się całą rodzinką na pierwsze zajęcia na 9.15. Jakież było nasze zdziwienie gdy okazało się, że jak to dopiero jesteśmy, przecież powinniśmy być przed 9.00!! To nas trochę skonfudowało...ale nic tam...

Zajęcia były w porządku - ale bez rewelacji. Następnego dnia przyjechaliśmy już wcześniej dumni ze swoich postępów...jakież było nasze zdziwienie gdy okazało się, że powinniśmy mieć ulubioną ZABAWKĘ!
To trochę dolało oliwy do ognia - kurczę! na szkoleniu są raptem 3 psy, czy tak trudno zrobić podsumowanie zajęć i głośno i wyraźnie wszystkim powiedzieć jak przygotować się na następne spotkanie zamiast szeptać niektórym na ucho?!?!

To jednak jeszcze nic.
Jesteśmy na wakacjach. Jedziemy 100 km na szkolenie. Dumni wchodzimy na teren. Pada mały deszczyk, oprócz grupy przedszkolnej w tym samym czasie przyszła grupa inna z dużymi psami ( i chyba każdy jakieś ADHD albo inne takie - generalnie MASAKRA).
Cassie przerażona. Ona w ogóle nie lubi innych psów, wyraźnie się ich obawia a tym bardziej takich niezrównoważonych, które od razu zaczynają się rzucać.
Pani trener podchodzi do nas z tekstem:" powinniście mieć dla niej jakiś prochowiec. Co, nie macie? ...a może nie lubi?" - ja blondynka uważałam, że to żart...i uśmiechnęłam się...ale gdy ta powtórzyła tekst niemal 3 razy...zrozumiałam, że to chyba serio...Wkurzyła mnie niemiłosiernie. To chyba jest moja sprawa czy lubię czy nie aby mój mały biały piesek nie był biały. Ja chcę aby Cassie korzystała z podwórka jak inne pieski, bez względu na ilość wody i piachu jaką na sobie przyniesie. Od czego są szampony?!?!?!

Brak prochowca chyba był decydujący bo otóż na tor przeszkód zostały zabrane wszystkie psy...prócz Cassie...Wkurzony wszystkim Krzysiek powiedział głośno, że chyba zupełnie dziś nie powinniśmy przyjeżdżać ... pomocnik trenerki gdy to usłyszał zabrał nas na tor...To były ostatnie zajęcia na których mieliśmy "przyjemność" bycia.
Przyznam szczerze, że obawiam się, że tylko pogorszyły one strach Cassie przed innymi psami...Teraz podczas zwykłego spaceru gdy tylko usłyszy szczekanie w oddali, próbuje wskoczyć mi na ręce...TRAGEDIA.

Aż trudno opisać brak kompetencji osób, które mają szkolić psy, mają pomóc w przełamywaniu strachów...

W najbliższą sobotę idziemy do innej szkoły. Zobaczymy jak będzie.


P.S. Uczę Cassie sama w domu różnych sztuczek na podstawie książki.
Idzie jej bardzo dobrze. Jest bardzo zadowolona gdy poświęca się jej czas.
Nie ma w niej jednak kilku rzeczy, na których mi bardzo zależy...trochę się martwię.

1 komentarz:

  1. Miło Was znowu widzieć!
    Pani Aniu proszę napisać co to za zmartwienia chodzą po głowie, może coś poradzimy.
    Pozdrawiam
    Magda

    OdpowiedzUsuń