środa, 15 lutego 2012

Dom Tymczasowy

Do napisania tego postu ostatecznie nakłonił mnie artykuł miesięcznika :Przyjaciel PIES" artykuł o domach tymczasowych jako alternatywie dla schronisk.

Jestem oczywiście za tworzeniem takich instytucji gdyż zdecydowanie lepiej aby zwierz był otoczony miłością, socjalizował się z ludzkim otoczeniem w oczekiwaniu na swój docelowy, kochający dom..

O ile wszędzie znajdziemy informacje ile to dobrego możemy zrobić, jakie bidy poszukują takiego domku, jakimi to jesteśmy wspaniałymi ludźmi, że decydujemy się na utworzenie takiego domu...tak mało gdzie możemy znaleźć informację, że NIE JEST ŁATWO !!!



 

Nie jest prawdą, że wystarczy samo przeświadczenie o dobrej robocie! Trzeba mówić o problemach jakie można napotkać, o tym, że często ręce opadają i pojawiają się chwile zwątpienia...że są momenty, w których pojawia się myśl, że chyba zbyt pochopnie decyzja została podjęta...TRZEBA O TYM MÓWIĆ!

Na przykładzie swoim i mojej Malwinki mogę mówić o swoich odczuciach, obawach i wątpliwościach...oraz oczywiście o sukcesach i tym co cieszy najbardziej.

Pierwsze chwile, od momentu gdy zamknęłam drzwi lecznicy, z której odebrałam Malwinkę były dość spokojne okraszone dużą dozą niepewności. Nie wiem czego mogę się spodziewać, nie wiem jak zwierz będzie reagować na mnie, na Cassie, na bycie w domu, podróż samochodem...Nie wiem czy w stresie nie będzie próbować uciekać, bronić się i gryźć...NIE WIEM!...
Zwierz jest brudny, oj tam, śmierdzący wręcz, przerażony...
Nie jest tak, że się bierze bidula a on od pierwszych chwil włącza tryb "pokochali mnie" i wszystko jest super...bo TAK NIE JEST...relacje buduje się z każdą minutą.




Może było mi łatwiej w tym sensie, że mam małego psa i wiem, że każdy zbyt gwałtowny ruch, bądź ręka tuż nad głową nie budzi radości...Starałam się nie być natarczywą...byłam blisko...a to Malwina decydowała czy chce do mnie podejść, usiąść, położyć pychol na mojej nodze czy odwrócić się i spoglądać spode łba...

W domku dostała swoją poduszkę w miejscu gdzie byli wszyscy, całe jej stado. Mogła być razem a jednak trochę na uboczu by się przyzwyczaić...poznać.

Wcale nie jest tak, że z Cassie pokochały się od razu i szaleństwa miały miejsce już po drugiej dobie !!! WRĘCZ PRZECIWNIE!!

Byłam trochę przerażona. Malwina bardzo broniła się od kontaktu z Cassie, czasem dość gwałtownie i jednoznacznie, kłapiąc zębami...Obawiałam się, czy nie będzie atakować...BAŁAM SIĘ, że gdy będę musiała wyjść z domu i zostawię je same...będzie wojna...TAK, BAŁAM SIĘ!!!

....dlatego starałam się okazywać specjalne względy Malwince wtedy gdy Cassie była obok, bądź gdy moja mała chciała wywąchać swoją nową koleżankę...Wtedy zaczynałam Malwinkę głaskać...nie powiem, przyznam, że bałam się czy na przykład nie dziabnie również mnie chcąc odpędzić Cassie...czy nie ugryzie mojego niedźwiedzia...

To nie jest tak, że wystarczy dać michę pełną mięsa, zwierz sobie zje i będzie szczęśliwszy...tak po prostu. Chciałam zbudować pewność, że nie zabraknie jej ani wody ani jedzenia ( sprawdzała zawartość misek chyba co 3 minuty podbiegając i wstawiając łebek do środka). Zaczęłam głaskać ją podczas jedzenia a także ruszać miskę...by sprawdzić jak będzie reagowała. Często podczas kiedy je, wkładam rękę i mieszam coś w misce, wyjmuję kawałki...chcę by nauczyła się, że nikt jej jeść nie zabroni...że ma i może wcinać...

Teraz zaczynamy zabawę - naukę. Przed otrzymaniem miski ze smakowitościami, należy położyć się - dotyczy to tak samo Cassie jak i Malwinki ( i ona to robi!!! )...owszem, wymaga to czasu, na pewno cierpliwości...ale przecież dlatego jest u mnie :-)

Dużo pracy za nami...i sporo przed...ale uważam, że W A R T O !!!


P.S. O Malwinie usłyszałam, że "ten pies bawić się nie będzie po tym co przeszedł" ...to ja zapraszam do siebie...zapraszam na spacer...pokażę jak bryka Malwinka...mój rumaczek :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz