środa, 20 listopada 2013

...były sobie dwa pacany...

...jeden mniejszy a drugi mały:

Czyli wieczorne harcowanie:


...gra w kreca:




...i SŁODZIAKI:





czwartek, 14 listopada 2013

...czas zbyt szybko leci

...to miała być króciutka chwila. Sporo się działo. Miało mnie nie być tu dosłownie na moment a okazuje się, że już pół roku poszło...
Oj, jest o czym pisać.
Zdecydowanie muszę powiedzieć, że Majki znalazł dom - to dla wszystkich, którzy jeszcze czasem tu zaglądają :)

Dostałam nawet nowe zdjęcia urwisa tak więc pozwolę sobie choć jedno przemycić ku pochwale:




My większość czasu spędziłyśmy na wsi. Tam jest zajęć całe mnóstwo. Naprawdę nie można się nudzić.
Mela zdobyła kolejny stopień swego wtajemniczenia...a nawet dwa :)
Po pierwsze, Mela poluje już nie tylko na kury sąsiadki...do gry weszły również ptaszki i koty.
Po drugie, Mela zna granice swojego podwórka. Kura stojąca na terenie sąsiadki, mimo, że nie jest on ogrodzony i kura stoi " na wyciągnięcie łapy" jest NIETYKALNA :-)
Mela drży na myśl o upolowaniu takiej jednej, czarnulki, która notorycznie wymyka się na beztroski spacer  czym wzbudza w Meli zrozumiale efekt pożądania...jednak do czasu kiedy nie naruszy ona granic posesji należy obejść się tylko smakiem ...

Ah, bym zapomniała. Mela również jest nieustraszona. Ostatnio wgryzła się w zad wilczurowi sąsiadów gdy ten, korzystając z panującego mroku przeskoczył przez bramkę by spenetrować nasze włości. Mela najzupełniej w świecie usłyszała brzęk furtki podczas gdy przeskakiwał przez nią Rex. Kazała natychmiast się wypuścić i dorwała go jeszcze gdy ten robił skok powrotny na swój plac. Ja usłyszałam tylko donośny jęk. Trochę mi go było szkoda choć z drugiej strony....pilnuj swego podwórka a jak wpadasz na gościnne występy to się musisz liczyć z wgryzieniem w zad :-)
...oj jak w takich momentach cieszy mi się buzia na myśl o posiadaniu Boerboela ( czy ja mówiłam, że to moje marzenie?)

No i, miało być o psach a wyszło o mnie :-) Taka jestem egoistyczna. To na podsumowanie jeszcze tylko kilka sweet fotek :







wtorek, 30 kwietnia 2013

Test zmęczonego psa

...po czym poznać, że pies jest zmęczony?

Cassie - Królewna w piernatach :-)
Trzeba powiedzieć Cassie, że idziemy na spacerek a ta nawet nie drgnie :-)

Malwinka - Niedźwiedź polarny
Wypady na wieś są rewelacyjne. Nie ma spania w trakcie dnia więc zmęczenie daje o sobie znać strasznie szybko. Jeżeli po takim weekendzie fundujemy jeszcze 3h spaceru w parku to efekt murowany.

Majki de Bichon - odpadł
Uwaga ! znów mam tylko dwa psy - Cassie zalega na poduszce i wstaje tylko zrobić siusiu i coś wszamać :-) Jest moc!

Cassie i jej typowa pozycja spalnicza :-)
 ...a przed nami jeszcze więcej dni na wsi - będzie się działo !

HURRRRRRRRRRRRRRRRRRRRA !






czwartek, 25 kwietnia 2013

Wychowywanie


...zainteresowanie Majkim jest i to spore. Chyba faktycznie jest tak, że po psa w typie konkretnej rasy jest więcej potencjalnych chętnych...a do tego małe, białe...fajne.

Standardowo mówi się, że taki uratowany psiak kocha mocniej, przywiązuje się bardziej...i to święta prawda ALE nic nie dzieje się ot tak po prostu. TRZEBA pamiętać o tym, że sam fakt tego, że wieźmiemy go do swojego domu, gdzie my czujemy się wspaniale nie wpłynie na samopoczucie psa i nie będzie nam od razu dozgonnie wdzięczny. Na miłość, szacunek i przywiązanie MUSIMY sobie zasłużyć.

Psy porzucone, schroniskowe bardzo często mają swoje pewne problemy, których trzeba mieć niewątpliwą świadomość. Z większością z nich można sobie zdecydowanie poradzić ALE wymaga to od nas, ludzi, dużo pracy, zaangażowania, cierpliwości...

Majki, kiedy miał trafić do mnie dostał opis bardzo niepokojący - chyba tak bym go nazwała. Mam w domu bichona, znam tą rasę, wiem jak "powinny" zachowywać się te akurat białasy a opis Majkiego nie za bardzo do tego wzorca pasował.


Cassie & Majki - dwa Bichony
Moja praca z nim, ba! jaka moja? Moje dziewczyny pracują z nim non stop. Pokazują mu NOWY ŚWIAT!, to, że nie trzeba wyć kiedy pańcia zamyka za sobą drzwi - bo na pewno wróci skoro powiedziała, że idzie tylko do pracy, że smakołyki, kiełbaska i generalnie to co daje do jedzenia pańcia jest fajne i można śmiało gryźć...Pokazują mu, że można przyjść i się pomiziać i że nie trzeba nikogo gryźć żeby było fajnie, że można mieć wesoło innymi sposobami....
Proste?
Majki pilnuje wyjścia na balkon...

To proszę, wyobraź sobie sytuację, w której siedzi Twoje dziecko na wersalce, obok niego leży pies...i na widok Ciebie podchodzącej/podchodzącego w stronę swojego dziecka pies zaczyna warczeć...im jesteś bliżej...pies zaczyna warczeć mocniej, zaczyna wstawać i przygotowuje się do ataku....CO WTEDY ZSROBISZ?
Oddasz Majkiego bo warczy?
Bo ktoś go właśnie oddał z taką tabliczką? PIES WARCZY !

Najlepszym sposobem na walkę z nudą jest...SEN

Wkurzyło mnie to w pierwszej chwili bo gdyby był kotem to by miauczał ale....faktycznie jest tak, że Majki ma ciągoty do sprawowania "opieki" nad wybraną osobą.
Dlatego to, że mówię, że opiekunowie MUSZĄ być konsekwentni to tylko dlatego, że pewne zachowania można wyłącznie w ten sposób opanować.

Jak na Bichonka przystało idąc spać zwijam się w kłębek jak kotek :-)
Już jest lepiej. Majki zaczyna rozumieć, że nie może się tak zachowywać ale pewnie potrwa to jeszcze trochę i będzie trzeba mieć na uwadze fakt, że kiedyś, mimo pracy, taka sytuacja może się jeszcze przytrafić.

Majkiś na balkonie z własnym łupem :-) 

Odwiedziła nas któregoś dnia córka sąsiadki. Jest ona w wieku szkolnym ( IIIkl SP). Pierwszy kontakt był dość nieśmiały. Dziewczynka obawiała się trochę Majkiego, szczególnie, że miał on w zębach swoją zabawkę i na wyciąganą do niego rękę zaczynał warczeć.
Uspokoiłam Olę, powiedziałam jej, że taki warkot to próba zabawy, że Majki odda jej zabawkę jeżeli za nią złapie...Dziewczynka trochę odważniej jednak z dystansem podchodziła do Majkiego dalej...na co on zaczynał jeszcze głośniej warczeć....

Stołóka do jedzenia kości = balkon

Nie mam niestety żadnego nagrania w tym momencie jednak postaram się je zrobić aby pokazać, że osobie nie znającej Majkiego i jego dźwięków faktycznie może wydawać się, że pies jest bardzo agresywny.


... moje wnioski z obserwacji i poznania Majkiego powodują, że będę lobbować aby Majki trafił do rodziny gdzie jest już ułożony dobrze pies ( innych zwierząt raczej nie zna. Na kota zareagował krzykiem :-) ), jeżeli w domu mają być dzieci to wyłącznie starsze - nie ze względu na Majkiego lecz ze względu na nieprzewidywalność zachowania dziecka. A NA PEWNO nie zgodzę się aby poszedł do domu, w którym będzie jedynym zwierzęciem i będzie siedział w nim sam na czas nieobecności domowników !!!!!!!!!

sobota, 20 kwietnia 2013

Dieta

...niestety bez nowych zdjęć. Nie wyrabiam się na zakrętach. Łapię się na tym, że coraz więcej czasu mam zajęte niewiadomo dokładnie czym i najmniej mi go zostaje na to co bym chciała...

Majki z każdym dniem bardziej się ogarnia choć lekko nie jest.
Dziś w nocy ( a raczej nad ranem) dziewczyny zeszły z łóżka ( bo przecież śpimy razem) jak zwykle do wodopoju...Ku ich zdziwieniu po powrocie nie otrzymały zgody na wejście..nie, nie, nie ode mnie....ja spałam i o niczym nie wiedziałam...
Usłyszałam jakieś warknięcie ale Majki tak ma podczas snu lub gdy się przebudzi...więc smacznie spałam dalej...do czasu...

W pewnym momencie sen mój wyrwał pisk...Otworzyłam zaspane oczy i co widzę? Dziewczyn na łóżku nie ma. W moich nogach, wzdłuż łóżka leży sobie zadowolony Majki a Cassie na pzreciwko niego w kracie...i piszczy... Mela profilaktycznie udała się do stojącejw przedpokoju budy....

Jako mamcia oczywiście wstałam, zgoniłam Majkiego do jego legowiska i wzięłam biedną Cassie z kraty na łóżko. Nie zdąrzyłam jej donieść jak susem na łóżko wleciała również Mela.
Tym sposobem wszystko wróciło do normy....Wszystkie baby w łóżku a faceci...pod łóżkiem :P


Majki i jego zabawa smakołykiem

Dziś odkryłam coś nowego.
Ah, bo nie wiem czy wspomniałam ale Majki to chodzący szkieletor...niestety pod białymi kudełkami BARDZO MARNEJ JAKOŚCI są same kości...okropnie się go dotyka...Wcale nie ma miękkiego futerka...jest jak sztuczne, anielskie włosy z chińskiego sklepu, które wiesz się czasem na choince...a pod spodem tylko gnaty...
Nie wiedział co się robi ze smakami, porozwalał sobie dziąsła bo zupełnie nie bbyły przyzwyczajone do gryzienia suszonych uszek i kurzych łapek...
Dziś jednak odkryłam czym karmiony był na pewno Majki....otóż, aż podskakiwał jak dostał....BAGIETKĘ!...czyli co? dostawał do jedzenia chleb!
...rosołek również wychleptał, ze wszystkich trzech misek dzieląc się niewielką porcją z Cassie.

Udało mi się dziś troszeczkę podciąć mu te straszny kudły. Już wygląda trochę lepiej choć nie jest to pełnia szczęścia. Nie chciałam stresować go za mocno. Niech się chłopak przyzwyczaja do czesania i pracy maszynki...No i od następnej kąpieli wchodzi ODŻYWAKA! ...to, że działa to przecież widać na Meli :-)



P.S. Pytanie z dziś, które mnie rozwaliło:
( byliśmy całą bandą na spacerze i spotkaliśmy pana z kundelkiem)
Czy one są z jednego roju?

czwartek, 18 kwietnia 2013

Kupię sobie małego puchatego pieska a gdy mi się znudzi....wywalę go !

...tak postanowiła i tak zrobiła wstrętna baba, która kupiła Majkiego z pseudhodowli bichonów. Piesek był malutki, puchaty i fajniutki więc było dobrze ale piesek rósł, a że skorupka nie mogła nasiąknąć żadnymi dobrymi wzorcami to i wyrosło z niego niezłe ziółko.

To mój najnowszy podopieczny:


Powiem szczerze, że ten wybór albo raczej ta decyzja była dość trudna. Z jednej strony bichon czyli takie oczko w głowie ale z drugiej - facet !
Dotąd panowała zasada, że przyjmujemy TYLKO DZIEWCZYNY!...ale od każdej zasady jest jakiś wyjątek. U nas takim właśnie jest Majki z Fundacji Azylu Pod Psim Aniołem


Trafił do  mnie w poniedziałkowy, bardzo późny wieczór. Początki były dość...hmmm nawet nie wiem jak to okreśić...dziwne. Moje największe zmartwienie dotyczyło ewentualnego znaczenia terenu...Wszak mam dwie dziewczyny i zapachy są wszędzie. Ku mojemu zdziwieniu ( bardzo miłemu) znaczenie odbyło się dwukrotnie i na szczęście niewielkim kosztem.


Majki jest facetem z charakterem. Bardzo źle znosi wszelkie zakazy. Co prawda już sporo się zmieniło w momencie gdy postawiłam sprawę jasno kto tu rządzi ale i tak jestem bacznie obserwowana.
Jak typowy facet bardzo broni swojego stada. Żaden mężczyzna nie może podchodzić w moim kierunku bo natychmiast Majki pokazuje ząbki i oznajmia swoje ogromne niezadowolenie.
Dla zobrazowania sytuacji powiem, że gdyby słuchać dźwięku warkotu nie widząc Majkiego możnaby przypuszczać, że do czynienia mamy z psem postury przynajmniej mastiffa tybetańskiego !


Chłopak jest młody, ma 1,5 roku i bardzo lubi się bawić. Przyjechał ze swoją zabawką - gumowym dinozaurem, którą bardzo lubi i ptrafi ją przynieść z sąsiedniego pokoju gdy się go o to poprosi...i to by było na tyle w kwestii umiejętności, komend.
Nie zna niczego. Nie dostawał żadnych smakołyków. Nie bardzo wiedział co się robi z gryzakami, z kiełbaską...widać natomiast, że zna ser żółty i jogurt...Ta dieta ma też swoje odbicie w budowie.


Majki jest okropnie chudy. Gdyby nie białe puchate kudełki ( słabej bardzo jakości) to na wierzchu miałby wszystkie kości :-(


Jest bardzo spragniony obecności człowieka. Po mieszkaniu chodzi za mną jak cień a tam gdzie nie może być razem...czeka aż się pojawię ponownie na horyzoncie.
Generalnie bardzo sympatyczny psiak. Wymaga sporo pracy ale wzamian za miłość uważa, że wszystko pojmie błyskawicznie i jest się w stanie nauczyć dobrych manier !

...dziś postaram się ogarnąć futro aby chłopak prezentował się trochę lepiej...ale bym klrzywdę zrobiła temu kto mu tak pysio opacholił!!!

środa, 17 kwietnia 2013

Tymczasowicze


...od kiedy pojawiła się w moim życiu Mela, sporo się zmieniło. Na pewno podstawową zmianą jest   to, że nawiązałam współpracę z Fundacjami i w miarę moich możliwości sprawuję opiekę tymczasową.
Malwinka oraz Yuki 

Mela jest już moim dzieciakiem więc wraz z Cassie czują się bardzo swobodnie i bezpiecznie. Wspólnie staramy się aby nasi podopieczni zaznali tego ciepełka domowego i aby mogli cieszyć się nowym, stałym domem w niedalekiej przyszłości.

Na legowisku od lewej: Mela & Cassie oraz Yuki


Nasza podopieczna Yuki - w typie Jużaka, znalazła swój stały, kochający dom po trzech tygodniach od kiedy do mnie trafiła. Powiem szczerze, kiedy zadzwonił telefon, że to JUŻ...myślałam, że upadnę. Nogi jak z waty...


Yuki w poczekalni Kliniki Weterynaryjnej "Ogonek"..."czekanie jest głupie"

Mała, bardzo szybko zaaklimatyzowała się w swoim nowym domku. Do zabaw ma swoją własną Pańcię i kota :-)

Yuki - Wariatka :-)
 ...po tym jak Yuki znalazła swój dom i dostała ogromną szansę na swoje dalsze, szczęśliwe życie, powteirdziłam sama sobie, że sprawowanie opieki tymczasowej ma sens :-)
Namawiam wszystkich, którzy mogą choć na chwilę czasem, na tydzień, miesiąc uratować jakiegoś futrzaka przed bezdomnością - WARTO !

A my od siebie, naszej kochanej Yuki i jej nowej Pani życzy samych radosnych chwil wspólnego, długiego życia !!!



sobota, 16 lutego 2013

Pierwsze koty za płoty !

Yuki na wieczornym spacerze postanowiła wytaplać się w śniegu. Generalnie nic w tym nowego gdyby nie fakt, że tym razem wytaplała się bardzo skutecznie i na łebku przykleiła się jakaś mazia lepista.
By kudełki wróciły do formy zanim wytrą się gdzieś w sofę, Szczenior przeszedł pranie !


Ona jest REWELACYJNA!!!! Stała grzecznie pod prysznicem, czekała na wcieranie szamponu po czym....wyskoczyła :) Tak, Pańcia zapomniała wziąć poprawkę na gabaryt psa ! Po powrocie do wanny, grzecznie doczekała końca po czym oddała się nez protestu suszeniu. Yuki jest wręcz BOSKA! M

niedziela, 10 lutego 2013

YUKI - Moja najnowsza tymczasowa Kruszynka :-)

...mam ogromną przyjemność przedstawić Wam wszystkim cudko jakie trafiło dziś pod moje skromne skrzydełka.

,

YUKI jest czteromiesięczną panienką, która wraz ze swoją 1,5 roczną mamą zostały zabrane z posesji, gdzie przywiązane były łańcuchem. Mamusia trafiła do domu tymczasowego jako pierwsza, a dziś do mnie trafiła ONA :)


Pierwsze chwile były dość zabawne gdyż po przyjeździe do domu, poszłyśmy ( tylko we dwie) odwiedzić Sąsiadów - a raczej przedstawić Kruszynkę :) Jak się okazało, u Sąsiadów odbywała się mała imprezka, sporo ludzi, jedzenie...Yuki odnalazła się tam po prostu jak najważniejsza gwiazda. Weszła do środka i kręcąc swoim rewelacyjnym ogonkiem przywitała się z każdym po czym jak na "damę" przystało poczęstowała się skromnie jedym faworkiem - talerz z nimi stał bowiem w centralnym miejscu na stole KUCHENNYM....Gwiazda ma to do siebie, że szybko znika...więc i Yuki postanowiła się wycofać aby za nią tęsknili :)



U nas już było trochę słabiej. Dziewczynki moje są chyba zbyt grzeczne i mimo sporej różnicy wieku ( najmłodsza Cassie zaraz będzie miała 2 lata! - starucha:P ) Yuki sterroryzowała teren....dziewczyny trzymają się raczej od niej z daleka. Yuki okazała się być bardzo terytorialna i podusia, którą jej położyłam stała się jej twierdzą....to też zmienimy :)





Niedawno wyszliśmy całą chordą na spacerek...a raczej maraton :)
Powiem tak, jeden piec - fajnie, dwa - świetnie...ale trzy - CZAD....nie ma nic lepszego jak bignąca do mnie ekipa gdy tylko zagwiżdżę :) Niestety z przyczyn typowo logistycznych nie poszedł z nami na spacer aparat więc zdjęć brak....Są jednak foty z kilku chwil po przyjściu a przed zaśnięciem.
Spacer, który trwał godzinę i podczas którego cała trójca ciągle biegała spowodował zaśnięcie wymienionych w trybie przyspieszonym :)


...jutro jedziemy na wieś...oj będzie się działo....




P.S. Aparat jedzie z nami :)

niedziela, 27 stycznia 2013

ot tak sobie...

Z dzisiaj:

 I.
przed wyjściem na środku stołu: stoi talerz, na talerzu kanapeczka z połowy ciabatki, z majonezikiem, wędlinką, listkiem sałaty, ogóreczkiem i papryką...

po powrocie do domu na środku stołu: stoi talerz, na talerzu....ogóreczek i papryczka...

Moje dziewczyny zdobyły właśnie nową sprawność...NIEWIDZIALNA RĘKA :-)





II.
...siedzi Mela obok leży Cassie. Obie zaspane, cudne...
Ja - " ale one cudne i kochane..."
...poszła Cassie do przedpokoju. Wzięła z miski jedzenie. Przydreptała do pokoju, weszła do legowiska, wypluła jedzenie i przyszła na kanapę.
Ja - " czy ja niedawno mówiłam, że one są cudne i kochane? tak? TO COFAM!!"


sobota, 12 stycznia 2013

Czy ja się czepiam?

...sobota, dzień wolny...sprawdziłam maila...jest wiadomość:

"Szanowni Państwo,

w nadchodzącym tygodniu wyślemy do Państwa listem poleconym umowy adopcyjne
dotyczące psów z pseudohodowli w Woli Będkowskiej. W przypadku zmiany adresu
do korespondencji bardzo prosze o maila zwrotnego z nowym adresem. W razie
jakichkolwiek pytań również zapraszam do kontaktu :) "

...w pierwszej chwili myślałam, że coś źle przecztałam/ zrozumiałam. Weszłam na pocztę jeszcze raz aby ponownie przekonać się czy to nie był omam...
Generalnie niby wszystko w porządku ale...

- jak to wyślemy umowy? - owszem, zgłosiłam się na dom tymczasowy z możliwością kontynuacji na dom stały ale byłam przekonana, że fundacja skontaktuje się ze mną aby temat przegadać. Nie pytają czy się zgadzam czy nie,tylko podaj adres....

- kiedy były problemy z Melą ( przy odbiorze Meli dostałam zapewnienie, że w razie jakichkolwiek problemów oni służą pomocą nawet behawiorysty), poprosiłam o pomoc. Były chwile, kiedy myślałam, że nie dam rady, że sytuacja mnie przerosła i nie jestem jej w stanie pomóc. Zgłosiłam się do Fundacji...nigdy potem nie otrzymałam od nich żadnejwiadomości aż do dziś...

- brakuje mi zainteresowania z ich strony. Przecież nie mają pewności co dzieje się z psiakami. Nikt mnie o nic nie zapytał..

W głowie mam mentlik. Przyznam, że nie jestem przekonana czy Mela powinna u mnie zostać. Wydaje mi się, że nie powinna mieszkać w mieście. Powinna mieszkać w domku, najlepiej na wsi, wtedy odżywa. Powinna być jedynym psem, rozpieszczanym, przytulanym...mieć właścicieli tylko dla siebie. Mela w mieście truchleje. Nie chce wychodzić na spacery, Kosztują ją one zbyt wiele nerwów. Ze mna idzie, bo jak ja idę to i ona...ale jest przerażona i najchętniej to zostałaby pod klatką albo wdrapała się mi na ręce. Dopiero późno w nocy, kiedy miasto zamiera Mela odzyskuje wigor...
W domu jest bardzo dobrze, Najchętniej by leżała przytulona do pańci, czasem zaczepia Cassie choć bawi się zupełnie inaczej niż ona...
Mela UWIELBIA polować!!!!!!!

...nie wiem co robić.
W pierwszym odrucho chciałam odpisać:
"...bardzo dziękuję za zainteresowanie. Nie było łatwo, ale mimo, że od Państwa mimo zapewnień nie uzyskałam zadnej pomocy - udało się ogarnąć podstawowe lęki Meli. Mamy jeszcze kilka zmartwień ot choćby ostatni zaobserwowany podczas sylwestra, którego Mela musiała przejść z kroplówką i tygodniowym antybiotykiem....
Większość organizacji ceni sobie dom tymczasowy i nawet zachęcają do tego aby nie zostawiać swojego podopiecznego u siebie a dalej pełnić swoją funkcję ale widzę, że Państwa taktyka działania jest zupełnie odmienna...
Mając na uwadze dobro Meli a także uczucie jakie w nas zaszczepiła mamy duże wątpliwości czy najlepiej dla niej by było gdyby z nami została....myślę,  że jest już na tyle psem ułożonym, wdzięczyn, oddanym i przyjacielskim, że śmiało porwałaby serca osoby, która mogłaby zapewnić jej jeszcze większy komfort życia...to tak gdybyście Państwo chcieli zapytać o moje zdanie w tej materii a nie wyłącznie o adres"

czwartek, 3 stycznia 2013

Skołowana

...żaden inny wyraz chyba nie oddaje tego jak się czuję...niestety, kłopoty z Melą wcale się nie skończyły choć myślałam, że najgorsze mam już za sobą...ale od początku.

W Sylwestra, korzystając z działalności całodobowej kliniki Bemowo, Mela dostała 2 zastrzyki antybiotyku. Następnej dawki już nie dostała...to znaczy dostała, ale zamiennik ponieważ jak powiedział pan doktor ( w lecznicy bliżej domu, gdzie mogę iść z dziewczynami sama), antybiotyk zaaplikowany ZOSTAŁ WYCOFANY!!.
Po zastrzyku zamiennika Mela czuła się dobrze. Drogę do domu pokonała bez żadnych niepokojących objawów a ponieważ spacer do weta okazał się dłuższą wyprawą z zaprzyjaźnionym psem i sąsiadką...dziewczyny zapadły w sen od razu po powrocie.

Dziś cały dzień lało. Nie miałam ani siły ani chęci ani sumienia aby ciągnąć dziewczyny znów choćby do weta, u którego byłyśmy wczoraj. Zapakowałam siebie i zaprzęgłam dziewczyny i pomaszerowałyśmy bliżej...Bliżej, gdzie już kiedyś byłyśmy. Pan doktor potwierdził, że pierowtnie zaaplikowany antybiotyk ZOSTAŁ WYCOFANY i że da zamiennik...niestety jeszcze inny od tego wczorajszego. Ja się nie znam więc zapytałam czy tak można na co oczywiście uslyszałam ,że TAK !

Warunki atmosferyczne słabe. Drogę Mela pokonywała na smyczy ( zwykle chodzi bez). Dopiero pod blokiem i Ją odpięłam. Niestety, ku moijemu ogromnemu zdziwieniu coś było nie tak ponieważ bardzo wyraźnie przegoniła od siebie Cassie. To zachowanie bardzo mocno wzbudziło moje zainteresowanie gdyż NIGDY wcześniej nic takiego miejsca nie miało a w tej chwili nic nie wydarzyło się takiego co mogłoby wpłynąć na zachowanie Meli...idziemy do domu.

Standardowo pierwsza wchodzi pańcia. Rozkładam ręcznik na podłodze na który grzecznie wchodzą dziewczyny i w kolejce czekają na wycieranie łapek...tym razem pierwsza była Mela.
Ku mojemu PRZERAŻENIU, Cassie schowała się od razu w stojącej obok drzwi budzie ( mimo że nie cierpi być mokrą i NIGDY nie przepuści suszenia) a Mela...położyła się na grzbiecie, zamknęła oczy...i miała drgawki....
Moja pierwsza myśl - przemoczenie i przemarźnięcie ( niby droga krótka ale....). Ponieważ trwało to trochę ( dla mnie nawet całą wieczność) zaczynałam tracić pewność siebie...z ręką na telefonie, drugą głaskałam Melę i mówiłam do Niej....Dzwonię ! Pan doktor powiedział, że najprawdopodobniej bardzo boli ją brzuch, szybko podać nospę i obserwować, jezeli nie przejdzie w ciągu 2h to dać znać...KURDĘ! jak to 2 h !!!! ...Podałam rozkruszoną nospę ( z wodą i miodem) wprost do pycha...jeszcze trochę Mela nie była sobą ale jak ją zawinęłam w ręcznik i wzięłam, położyłam obok siebie...uspokoiła się i zasnęła.

Niestety musiałam wyjść do roboty. Z bólem serca wychodziłam z domu. Po powrocie, Mela i Cassie przywitały mnie jak zwykle - SZALEŃSTWO! czyli wszystko gra!!!

...jutro ostatni zastrzyk. Pojedziemy do "Ogonka" do p. Mileny ( chyba jest w tym momencie dla mnie wyznacznikiem wszystkiego w kwestii zdrowia zwierząt).
Pan doktor,u którego byłyśmy dzisiaj powiedział mi kilka bardzo niepokojących rzeczy, które musimi ktoś potwierdzić bądź obalić...Powiedział, że takie stany lękowe będą się jedynie NASILAĆ z każdym rokiem i że trudno będzie tu cokolwiek innego zrobić - co mnie rozwaliło.

Nie wiemco myśleć. Szczerze mówiąc, to zaczyna mnie chyba dopadać myśl, że....nie umiem pomóc Meli, że pomogłam Jej na tyle ile umiałam...Ona chyba potrzebuje kogoś zdecydowanie bardziej doświadczonego niż ja...chyba będę musiała zacząć szukać Jej domu stałego...


P.S. BIOTYL - tak się nazywa antybiotyk. Jeżeli jest faktycznie wycofany ( taką informację znalazłam również w necie) to jak to jest, że są miejsca, w których to ciągle podają? Wycofana jest jakaś odmiana czy jak? Nie wiem co mam myśleć :(

wtorek, 1 stycznia 2013

Nowy Rok

...przyszedł, jest, ma być lepszy ale zaczął się....ehhh...
Grany był ostry dyżur, nie że w telewizorni ale na żywo.
Najpierw oczywiście konsternacja bo "czy ja mogę oby na pewno prowadzić?"  a potem jeszcze zbiórka czterołapnych do auta i w trasę....

Pierwsze rozczarowanie przyszło dość szybko. Klinika weterynaryjna "Ogonek", którą bardzo lubimy a która stała się ostatnio kliniką całodobową ( jak się okazuje przynajmniej miała być) nie zamieściła na swojej stronie internetowej najmniejszej wzmianki o tym, że generalnie w sylwestrową noc NIE MA DYŻURU !!!...o tym niestety dowiedziałam się dopiero jak dojechałam na miejsce i obeszłam cały blok z Melunią na rękach....
Znów w samochód i dalej...do kliniki "BEMOWO" - której jakoś nie darzę wielkim zaufaniem ale jest jedyną kliniką całodobową w okolicy...

Pani doktor dość leniwie i skąpo w słowach stwierdziła, że Mela dostanie jednak kroplówkę, antybiotyk na 5 dni a co najważniejsze....GŁODÓWKA!!! ( co dla Meli oznacza nie mal skazanie na śmierć :) )

...a zaczęło się dość niewinnie. Już wczoraj widziałam, że chyba coś jest na rzeczy skoro Mela będąc w parku jakoś nie bardzo przejawia zainteresowanie bieganiem. Nie to, że dorównuje Pendolino ( robocza ksywa Cassie:) ) ale w parku Melcia lubi biegać. Wczoraj jednak była jak skazana na spacer. Noga, za nogą dreptała bardzo anemicznie najchętniej przy pańci, żeby na pewno się nie wychylić z szeregu...
W ciągu dnia sylwestrowego zaczęły się niekontrolowane kupaski w domu...Najpierw myślałam, ze to kwestia fajerwerków, które wybuchały już od wczesnych godzin ale nie...mimo podania środka uspokajającego Mela wcale się nie wyluzowywała, wręcz przeciwnie....Potem kupaski przybrały jeszcze luźniejszą konsystencję i widocznie sprawiać zaczęły ból....Miarka przebrała się gdy z kupaskami a raczej z kupaskową wodą wyleciała krew....BASTA !

...tu historia się zaczyna....i kończy :)
Melunia dostała kroplówkę. Wracając skoczyliśmy jeszcze na mały spacerek dookoła bloku. Mela szła już chętnie, z merdającym ogonkiem. Widać było, że po tabletkach rozkurczowych jest jej znacznie lepiej....a skąd wiadomo to NA PEWNO? no ba ! Mela po przyjściu do domu i sprawdzenia, że na misce to tylko groszki leżą zaczęła wynajdować to wszystko czym dotąd pogardziła czyli...niedojedzony chlebek i wszelkie niedokończone gryzaki...które skrzętnie wyzbierałam po tym jak mi już je pokazała :)

Tak więc Melunia nowy rok zaczyna głodówką! Cassie,...no cóż, Cassie jak zwykle nie kuma co się dzieje ale generalnie jest WPORZO :)

A ponieważ jest 3 rano to obie grzecznie śpią na podusi, zwinięte obok piszącej pańci....


I tym optymistycznym akcentem ŻYCZYMY WSZYSTKIM BY TEN ROK BYŁ TYLKO LEPSZY OD POPZREDNIEGO !!!