wtorek, 31 lipca 2012

Osowiałek


 ...jest coś czym muszę się w końcu podzielić, powiedzieć na głos...
Od dłuższego już czasu, od kilku miesięcy, obserwuję jak moja mała Cassie popada w coś, co po ludzku nazwała bym depresją. Z dnia na dzień, jest coraz bardziej zniechęcona, osowiała. Najchętniej by tylko leżała, spła a lub się przytulała...i pewnie by nie było w tym nic nadzwyczajnego i niepokojącego gdyby nie fat, że odechciało się jej brykać, bawić. Nie jest zainteresowana piłeczką, dla której normalnie dała by się pokroić a szaleństwu nie było końca.
Moja Cassie, to dziewczynka, która po zajęciach agility trwających prawie 2 h i około godzinnej podrózy do domu, potrafiła przynieść zabawkę by się jeszcze trochę pobawić.
Teraz sytuacja jest totalnie odmienna. Piłeczka stanowi zainteresowanie przez 2 minuty ale i tak idzie po nią spacerkiem, nawet przyniesię, po czym odchodzi zostawiając piłeczkę i sobie gdzieś siada...


Od początku usprawiedliwiałam to zachowanie. Najpierw zwalałam na zbliżającą się cieczkę, kórą widać że znosiła dość ciężko. Po cieczce, w bardzo kótkim czasie zachorowałam ja, więc Cassie wytłumaczyłam tym, że jest bardzo empatyczna i leży ze mną bo i ja leżę...potem, że gorąco i cięzko jest się jej ruszać ale...ile można.




Ostatni weekend spędzaliśmy jak zwykle na wsi. Tym razem mieliśmy spore towarzystwo. Odwiedziło nas wielu gości a i nawet dziewczynki miały kumpla - Badzika ( zaprzyjaźniony Spanielek :-) ). O ile był moment, w którym Cassie z Badzikiem sobie brykali tak większość czasu Cassie spędziła na pieszczotach i przytulaniach. W niedzielę wręcz większość czasu spędziła sama w domku, leżąc na wersalce. Nie przeszkadzało jej, że jest zupełnie sama, po prostu sobie leżała. Gdy była razem, najchętniej siedziała na jakichś przytulających ją kolanach...




Gdzie jest moja Cassie? Gdzie jest mały, biały piesek, który okrzykiwał wszelkie zmiany w obejścu, dawał znać, że widzi krowę, ptaszka lub zbliżającą się do ogrodzenia kurę? Gdzie podział się piesek, który biegał zarówno za piłeczką jak i rzucanymi jabłkami ? No gdzie? Albo, co takiego się stało, że tego nie robi?


Podejrzenie padło na ciążę urojoną. Postanowiłam jednak sięgnąć porady specjalisty i tak w dniu wczorajszym wybrałyśmy się do naszej Pani doktor. Opisałam całą sytuację. Pani, jak zwykle, bardzo skrupulatnie podeszła do tematu, osłuchała malucha, przebadała....Stwierdziła, że zawsze można zrobić badanie krwi ale mała nie ma żadnych objawów chorobowych. Na ciążę urojoną jest za wcześnie, poza tym, nie ma powiększonych gruczołów ani nic co by na to wskazywało....
Pani doktor, zapytała oczywiście na ostatnie wydarzenia, które miały miejsce...wie przecież o Malwince....



Cień padł na przyjście Malwinki. Może się tolerują, jakoś dogadują ale generalnie nie lubią się albo pojawiła się zazdrość? Malwinka jest u mnie już pół roku, choć na początku zachowywała się zupełnie inaczej. Teraz jest pewna siebie, takie ADHD...



Po dłuższych zastanowieniach, do głowy przyszło mi coś innego.
Gdy trafiła do mnie Cassie, w domu mieszkały już świnki. O ile nie były one jakoś bardzo blisko ze sobą, tzn. świnki raczej przebywały w klatce, mimo wszystko miały ze sobą dziewczyny kontakt. Cassie coraz wyjadała dziewczynom sianko wydłubując je języczkiem z klatki. Gdy dokonywałam jakichś zabiegów, świnki stały na podłodze a Cassie zawsze przy tym towarzyszyła....
W kwietniu odeszła Buśka a zaraz potem miał miejsce ten tragiczny "wypadek" z Balbinką. Przyszło mi do głowy, że może fakt bycia w domu razem z Malwinką, kiedy ta urządziła polowanie na Balbinkę i to co działo się po jej upolowaniu tak mocno wpłynęło na Cassie? Czy jest to możliwe? Jeżeli chodzi o czas następowania zmian u Cassie, okres by się zgadzał...ale czy jest to możliwe?



Niestety nie mam takiej wiedzy i doświadczenia, mogę tylko gdyybać...Chciałabym jednak odzyskać mojego Chochlika...by znów zobaczyć te iskierki w oczach...

poniedziałek, 16 lipca 2012

No to jemy !

...jako, że weekend niestety zupełnie nam się nie udał - dopałd mnie wirus i zwijałam się z bólu zamiast cieszyć się umówionymi spotkaniami ...Chciałam wynagrodzić moim dziewczynkom tą posiadówę w bloku i nabyłam im coś do schrupania:





... a że do jedzącego psa lepiej nie podchodzić...oto filmik ku przestrodze:


...a i jeszcze jedno, choć powinno być najważniejsze....moje dzieciaki są PRZECUDOWNE.
Z racji mojego fatalnego samopoczucia ( lekko ujmując), nie było mowy o żadnych, nawet majmniejszych zabawach. W sobotę powiedziałam Cassie, że bardzo źle się czuję...a co ona na to?
Otóż, ta moja mała Flądra, przytuliła się do mnie i nie prosiła O NIC absolutnie przez cały czas mojej choroby. Kładły się obok mnie i tylko sprawdzały co pewien czas czy czuję się choć trochę lepiej...Jestem zachwycona ich empatią, szkoda, że ludzie tak nie umieją ! ...a przydałoby się nauczyć wileu takiej sztuczki...

środa, 11 lipca 2012

Polowanie

" Ania! chcesz rosół" - woła mama
"nie, dzięki"
"...ale chodź, zobacz!"

...więc wstaję i idę. Świta oczywiście biegnie razem.
Mama stała w progu domku, ja zdąrzyłam dojść do połowy korytarza, pierwsza przed domkiem była Cassie...zobaczyła, szczeknęła i....stanęła ze zdziwieniem.
W tej samej chwili z domku wybiegła Malwina. To trwało moment!
W powietrzu zakręciły się tylko pióra....nie było szans.

...Malwinka JEST PSEM POLUJĄCYM...a ja nie zdąrzyłam nawet zareagować...

Teraz muszę przetrzepać literaturę i wszelkie źródła, które podpowiedzą mi co zrobić i jak ją prowadzić żeby wszystko było dobrze. Malwinka nie przepuszcza nawet krowom drugich sąsiadów. Rzuca się na kratę aby odstraszyć podchodzące pod siatkę łaciate. Nie wyraża zgody na to aby koziołek podgryzał trawę z JEJ podwórka...a gdy pańcia śpi na kocyku przed domkiem....biada temu kto próbuje podejść!!!